Komentuje Jan Głąba SJ
Muszę się przyznać, że w szkole nie należałem do najgrzeczniejszych uczniów, a w gimnazjum miałem nawet wylecieć z naganą dyrektora. Na szczęście jakoś udało się w szkole pozostać. To, co mnie najbardziej drażniło i sprawiało, że zachowywałem się nie tak, jak należy, to te sytuacje kiedy słyszałem jakiś nakaz i nie wiedziałem dlaczego mam tak zrobić, bo ktoś odpowiadał: „bo tak powiedziałam”. To bardzo mnie zamykało.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus znów mówi o miłości wzajemnej. O tym, żebyśmy siebie miłowali. Ale mówi to w bardzo trudny sposób, bowiem używa słowa „to wam nakazuje”. Rzeczywiście, można od razu błyskawicznie zanegować taką formę komunikatu mówiąc, zresztą poprawnie, że nie można komuś nakazać, żeby kochał drugiego człowieka.
Jednak jeśli na Jezusa popatrzy się przez pryzmat tego, co pisze o Nim św. Paweł, ale także przez pryzmat tego, co wiemy o Nim z Ewangelii, że jest Bogiem, i że na Jego imię zegnie się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, to wtedy rozumiemy, że to „kazać” jest aktem stwórczym.
To znaczy Jezus, kiedy każe zaistnieć miłości stwarza ją pośród mojej i twojej codzienności, tak jak u początków stworzył cały świat pełen podziwu.
Grzegorz Kramer
Jestem przyjacielem Boga. Nie sługą. Z przyjacielem można usiąść w fotelach, po ciężkim dniu i nalać whisky do szklanek i długo rozmawiać lub milczeć. Do przyjaciela można zadzwonić, kiedy rozsypała się relacja, z przyjacielem można pojechać na wakacje, ale można też odmówić takiego wyjazdu. Taka relacja jest oparta na miłości, która nie zagarnia drugiego dla siebie, ale daje mu możliwość rozwoju. Jest przestrzenią do odsłonięcia swojego serca w zaufaniu.
Jezus mówi dziś (J 15, 12-17) do swoich uczniów, że są Jego przyjaciółmi. Wczoraj wyznał im miłość, dziś przyjaźń. Nie ma przyjaźni bez miłości, czyli totalnej otwartości na całego człowieka, a nie tylko na jego „fajne” fragmenty. Pamietajmy, że On to robi na kilka godzin przed zdradą, wcale nie tylko zdradą Judasza. To też pokazuje, że przyjaźń daje drugiemu szalenie wielki kredyt zaufania. Nie, słowo kredyt, choć pierwsze przyszło mi na myśl, nie jest dobre. Kredyty się spłaca, w przyjaźni nie ma spłaty. Po prostu daje wielkie zaufanie.
Od lat jest mi bliski Bóg, i w konsekwencji sposób czytania Słowa, którego określam „dobrym”. Od lat też, zmagam się z zarzutami, że zrobiłem z Boga pluszowego misia, który ma mi przyklepywać zło, moich i innych wyborów. Że „sprzedaje” chrześcijaństwo, które można by streścić w zdaniu: „hulaj dusza, piekła nie ma”. Tymczasem jest inaczej. Kiedyś czytałem Słowo i poznałem Boga, którego się bałem. Biegałem często do spowiedzi, z różnymi małymi, młodzieńczymi grzeszkami, bo powiedziano mi, że Bóg jest tym, który nie daje łask, ja się ma coś na sumieniu, że w każdej chwili mogę umrzeć i pójść do piekła, że wiara została mi dana po to, bym się wykazał, że zasługuje. Jeju, jakie to było podobne do tego, co przeżywałem jako dziecko w rodzinie i szkole oraz „na podwórku”. Wszędzie musiałem pokazać, że jestem wystarczający, nie niedostateczny czy mierny. I… mi to nie wychodziło. W domu byłem „dorosłym dzieckiem”, w szkole - ostatni, a na podwórku zalękniony. I do tego jeszcze ten Bóg, który straszył.
Dziś, po latach, poznaję Boga, który jest dobry. Kocha mnie, mówi, że nie jestem sługą, ale przyjacielem. Dziś poznaję i wierzę w Boga, który, dzięki temu, że jest dobry, jest dla mnie pociągający. Perspektywa Nieba i nadzieja na puste piekło, Jego Miłosierdzie, nie są dla mnie auto-pozwoleniem na złe wybory i grzech, ale są nadzieję, że pomimo złych wyborów i grzechu, On kocha mnie dalej. Bezwarunkowo, bez wszystkich „ale”…
Taki Bóg jest dla mnie Kimś, kto pozwala mi nie oszaleć, kiedy patrzę na to, co we mnie jest, a jest ukryte przed ludźmi. Przed nie-przyjaciółmi.
Poznaję Boga, który jest motywacją do przebaczania sobie, do patrzenia na siebie z miłością po każdej porażce. Poznaję Boga, który nie mówi mi: „jesteś niedostateczny, mierny, przeciętny, ostatni i niegodny czyli niezasługujący”. Mówi rzeczy Inne: „jesteś przyjacielem, ukochanym i miłymi Mi, siądźmy razem na fotelach, napijmy się dobrej whisky i pogadajmy, albo jak chcesz, pomilczmy”.
Chyba przekroczyłem granicę, za którą nie ma już lęku przed Nim. Owszem, nie opuścił mnie lęk przed ludźmi. Również ludźmi Boga.