Grzegorz Kramer
Warto zwrócić uwagę na czterech przyjaciół paralityka (Mk 2, 1-12). Ten mężczyzna, nie był w stanie podejść do Jezusa. Potrzebował ludzi. Potrzebował wspólnoty. Mógł nawet o Jezusie słyszeć, ale bez nich nie doszłoby do spotkania i uzdrowienia. Ludzie są ważni na naszej drodze do Boga.
Po pierwsze, kiedy jest źle, mówią nam, że On jest w pobliżu. Po drugie, prawdziwy przyjaciel zrobi wszystko, byś się z Nim zobaczył. Nie jest obojętny na to, kiedy jest Ci źle, czy kiedy chorujesz.
Tych czterech to obraz wspólnoty Kościoła. Choć czasem nam się wydaje, że wystarczę "ja i Bóg", to w rzeczywistości potrzebujemy wspólnoty. Gdy ktoś przeżywa trudniejszy czas, w ogóle jest „trudniejszym człowiekiem”, to się często od niego izolujemy i od razu dorabiamy ideologię, szczególnie w naszych plotkach. Nie dzieje się tak dlatego, że jesteśmy źli, ale dlatego, że się boimy. Opanowuje nas strach, bo lubimy nasze schemaciki. Dobry jest ten, kto myśli i zachowuje się jak ja. Inni są zagrożeniem. Lepiej obracać się w swoim sosie, w którym jestem bezpieczny. Wspominam o tym nie dlatego, że chrześcijanin tak nie postępuje, ale dlatego, że jesteśmy za siebie nawzajem odpowiedzialni. Jak ci czterej za swojego chorego przyjaciela. Ta odpowiedzialność przejawia się na dwu poziomach. Pierwszy – za to, jakimi ludźmi jesteśmy, drugi – za nasze wspólne zbawienie.
Jezus mówi, że ma władzę odpuszczania grzechów. Ty też ją masz - władzę odpuszczania grzechów komuś, kto ci zawinił. Ten człowiek był w nędznej sytuacji, niektórzy z nas też są w takiej. Źle się czują psychicznie, duchowo i fizycznie. Chcą poddać się rezygnacji, bo już nie czują tak jak kiedyś - swojego małżeństwa, powołania, pracy. Wolimy dołączyć do innych bohaterów z Ewangelii, którzy stawiają zarzut Jezusowi: Dlaczego On jada z grzesznikami?
To problem ciągle aktualny. Jednym z najczęstszych zdań, które pada na kolędzie jest to: a nasi sąsiedzi to was nie przyjmą oni są niewierzący. Księża bardzo często, w swoim gronie, bardzo miło mówią o ludziach mocno związanych z Kościołem, potrafią usprawiedliwiać ich słabości, gorzej nam idzie z tymi spoza Kościoła.
Nieustannie grozi nam identyfikacja tylko z „naszymi”, otaczanie się tymi, którzy nas utwierdzają, są tacy jak my. I choć to wypływa z naszej natury, to jednak Jezus uczy czegoś na przekór – bycia z tymi, którzy są inni, nie zasługują, są grzeszni – mówiąc krótko.
Nawet tutaj, w mediach społecznościowych, księża i wierzący siedzą w swoim gronie, to nawet nie jest złe, ale bardzo często przeciwko tym, którzy są spoza Kościoła, ale rozumieją ten Kościół inaczej. Wtedy włącza się nam – księżą i innym wierzącym – chore poczucie walki o wartości i Boga. Tak naprawdę chodzi tylko o stary problem: „dlaczego On jada z grzesznikami”? On z nimi jadał, bo wiedział, miał nadzieję, że podejście z miłością, wejście do ich świata (tym jest wspólny posiłek) jest szansą na pozyskanie ich dla Ojca.
Lubię oglądać zdjęcia z różnych imprez kościelnych, zawsze mnie bawią. Najpierw liturgia: blisko ołtarza są zawsze notable, dalej cała ‘reszta’, a później posiłki: przy jednym stole duchowieństwo, a przy innych cała reszta. Nawet na wielkich wigiliach z ubogimi to się zdarza – jest stół z proboszczem, biskupem, wokół świta i gdzieś dalej ubodzy.
Jeść z grzesznikami, nie ze swoimi, odpuszczać grzechy, to jest sposób Jezusa. Bardzo trudny, bo łamiący moją naturalną potrzebę poczucia bezpieczeństwa, którą ładnie ubieram w szatki religijności.