Komentarz do Ewangelii (1 lutego 2023 r.)
Obraz: Jezus działał w początkach nauczania nad brzegiem jeziora Galilejskiego. Najprawdopodobniej w Kafarnaum miał ‘swój dom’, gdzie się zatrzymywał. Dzisiejszy fragment ukazuje Jego powrót do Nazaretu, a zarazem nieufność i powątpiewanie najbliższych. Przyjrzę się tym reakcjom, posłucham wypowiadanych słów.
Myśl: Bliscy Jezusa już wcześniej uważali, że On „odszedł od zmysłów” (3,21). Wyrażają podziw dla Jego czynów, ale gorszą się tym, że Bóg w swej mądrości działa w tym człowieku. My też często jesteśmy zdziwieni, zaskoczeni, a nawet zgorszeni sposobem działania Boga. To my chcielibyśmy być jak Bóg i gorszymy się tym, że Jezus jest człowiekiem, jak my. Wiara to nie przyjęcie Jezusa jako boga na naszą modłę i wyobrażenie. To raczej przyjęcie, że Bóg, jakiego sobie nie jesteśmy w stanie wyobrazić, staje się człowiekiem – Jezusem.
Emocja: Niedowiarstwo, które ogranicza samego Boga. Jezus dziwi się niewierze swoich bliskich. Ta niewiara wyraża się przede wszystkim przez fałszywe wyobrażenia, obrazy Boga. Dlatego Jezus nie może dokonać cudów, bo one wymagają wiary. Moja niewiara, fałszywa wiara ogranicza Boga.
Wezwanie: Poproszę o łaskę niegorszenia się, że mądrość i moc Boga są ukryte w człowieczeństwie Jezusa. Podziękuję za Jego bliskość i oddanie się w moje ręce. Dotykając swoich dłoni, twarzy, odnowię swoją wiarę w człowieczeństwo Boga dla mojego zbawienia.
Grzegorz Kramer
Jezus był wykluczony (Mk 6, 1-6) przez swoich ziomków i to nie było złe.
Przychodzi do swoich, a przed Nim przyszły plotki na Jego temat i o cudach oraz znakach. Myślę, że w Nim – tak po ludzku – było duże podniecenie. To przecież początek Jego działalności. Dużo dobrych rzeczy się dzieje w Jego życiu. Doświadcza potwierdzenia swojej tożsamości, tego, że jest Synem Ojca; robi dobre rzeczy, mówi dobre słowa. Naturalną rzeczą jest, że kiedy się dzieją dobre i wielkie rzeczy, chcemy je pokazać też swoim bliskim i przyjaciołom. On jest w tym bardzo podobny do nas. Później, kiedy zderza się z brutalną rzeczywistością niedowierzania, słyszy, że oni doskonale Go znają, więc niech nie wyskakuje przed szereg. Ma się dostosować do swoich rodaków. Ma nie mówić do nich tak, jak oni nie chcą.
Jest taki moment w byciu chrześcijaninem, że trzeba mieć odwagę, by powiedzieć: musi się polać krew. MOJA KREW. Moment, w którym muszę umieć zgodzić się na to, że nie zostanę miło przyjęty, że nie będą mi klaskać. Jest taki moment, w którym nikogo nie nawrócimy, nie zmienimy nic w otaczającej nas rzeczywistości, kiedy staniemy przed niemocą drugiego człowieka (zawinioną i nie), przed swoją niemocą i nic nie zrobimy.
Warto wtedy odważnie sobie powiedzieć, że to nie jest czas stracony, ale czas poprzez który Pan może nas czegoś nauczyć. To jest czas, w którym możemy nawrócić siebie, zmienić swoje myślenie. Czas, w którym możemy sobie przypomnieć, że nie chodzi o nas, ale o Pana. Tego, jako chrześcijanie musimy się nauczyć, bo to jest droga do wolności. Do tego, by nie być zależnym od ludzi i ich opinii oraz tego wszystkiego, co sprawia, że zakładamy różne maski w zależności od okoliczności. Nie chodzi o wolność w dokopywaniu innym. Chodzi o przelewanie mojej krwi. To ja mam się uczyć wolności od innych.
Jest taki ważny szczegół w tej Ewangelii. Jezus nie mógł zdziałać tam żadnego cudu, ze względu na ich niedowiarstwo. Czasem się usprawiedliwiamy (chrześcijanie), że nie idziemy z konkretnym działaniem, wypływającym z Ewangelii do innych, bo nie ma sprzyjających warunków. Łatwo przychodzi swój strach, niekompetencje usprawiedliwiać innymi: ich niemocą i niewiarą. To świetnie widać w argumentacji wielu księży. Łatwo dziś przychodzi zwalać winę za odchodzenie ludzi od Kościoła na zły świat, sekularyzację, polityków, media, brak wiary w świecie. On działa inaczej. Na kilku chorych włożył ręce i ich uzdrowił. Nie ma tak naprawdę przestrzeni przegranej; nie ma ludzi, dla których nic się nie da zrobić. Pójść i głosić nawet jeśli wydaje się to beznadziejnie ciężkie. Chrześcijanin nie może się użalać nad sobą. Jeśli się to pojawia, to trzeba się szybko z tego nawrócić. Nie możemy tkwić w stanie, w którym sobie na to pozwalamy.
Zauważcie, że Jezus się zdziwił. Można Boga zadziwić tylko tym jednym, że przychodzi do nas, a my nie chcemy. Przychodzi, by dać nam: siłę, uzdrowienie, wolność i swobodę działania, a my nie chcemy. Bo mamy swoją wymówkę: „ja Cię znam”, można by dodać: ja siebie znam. Znam swoje możliwości, więc mi tu nie wyjeżdżaj z jakimiś cudami w moim życiu. Można się Bogiem zachwycić, albo raczej tym wszystkim, co około Boga. Można mówić za Jego ziomkami: „skąd On to ma”. Można się zachwycać świetnymi książkami jeszcze lepszych autorów, duchowością wszelaką, liturgią i nic z tego może nie wynikać.
Ewangelia kończy się zdaniem: „Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał”. Idźmy do tego, z czego wyszliśmy i nauczajmy. Swoją stanowczością, konsekwencją i podnoszeniem się z tego, co każdego dnia i tak nas będzie przytłaczać. Bądźmy chrześcijańskimi realistami. To starczy.