Paweł Kosiński SJ
Obraz: Dzisiejsza scena ewangeliczna rozgrywa się w ‘komorze celnej’, miejscu pracy Mateusza i w jego domu, wśród zaproszonych gości i przy krytyce ‘sprawiedliwych’. Duchowo zobaczę te miejsca. Przyjrzę się swoim skojarzeniom i myślom. Jakie odczucia się we mnie pojawiają?
Myśl: Jezus powołuje Mateusza w tej sytuacji, w jakiej jest. Nie czeka na jego przemianę, ‘nawrócenie’. Celnicy byli uważani za grzeszników. Nie przestrzegali Prawa. Nie można było sprawiedliwym utrzymywać z nimi kontaktów. Dlatego budzi to taki sprzeciw faryzeuszów: „dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie…” Przez przyjęcie zaproszenia od ‘nieczystych’ Jezus przekracza nakazy rabiniczne. Zasiadanie przy jednym ‘stole’ miałoby oznaczać wg nich jedność przed Bogiem. Tradycje i zwyczaje podlegają interpretacji i muszą być ‘nawracane’, żeby oddawały prawdziwego ducha Dobrej Nowiny.
Emocja: „Widząc to, faryzeusze mówili”. Jakże inne jest to ‘widzenie’ od ‘spojrzenia’ Jezusa. Jezus ‘ujrzał’ Mateusza, a ten ‘wstał i poszedł za Nim’, ożył, nawrócił się zmartwychwstał. ‘Widzenie’ faryzeuszów zamyka i obwinia. Mogę poznać jak ‘patrzę’ po owocach.
Wezwanie: Poproszę o łaskę wolności wobec grzechu, żeby mnie nie zamykał na miłosierdzie. Podziękuję za dar Eucharystii, która jest ucztą dla nawróconych grzeszników.
Zaplanuję sobie czas na uczestniczenie we Mszy św., albo na chwilę adoracji Najświętszego Sakramentu.
Grzegorz Kramer SJ
Pan przychodzi do mojej komory celnej, czyli do mojej codzienności, staje naprzeciw mnie i mówi: pójdź za mną. Naturalną rzeczą jest, że w tym momencie pojawia się strach, że nie dam rady. Tymczasem to On wchodzi w nasz świat, tak jak wszedł do domu Mateusza, to Jezus siadł za jego stołem, czym naraził swoją reputację, bo mówili o Nim, że jada z grzesznikami, że przebywa z marginesem.
Jezusowi nie potrzeba wielkich ofiar, ale naszego serca i miłości. Warto, przy powołaniu Mateusza, zapytać się o to, jaki jest Jezus, że na jedno Jego słowo, dorosły, ustawiony w życiu, mający swój świat mężczyzna, zostawia wszystko i idzie w nieznane. Co takiego jest w Jezusie? I czy mnie porywa w taki sposób, czy przynajmniej jest we mnie pragnienie takiego radykalizmu? Co takiego jest w Jezusie, że ja za Nim idę? Nasze pójście za Jezusem nie jest zawieszone w próżni jakiejś fantazji. Ono jest realizowane w konkrecie naszej codzienności. I choć się różnimy wiekiem, zdolnościami, funkcjami, znajomościami, środowiskami, z których się wywodzimy, to On zawsze przychodzi do każdego tak samo: w naszych codziennych sprawach. To szalenie ważne, bo jeśli nie będzie spotkania z Bogiem w prozaiczności, łatwo taka relacja się rozpadnie, stanie się rozczarowująca. Staje się ona tylko pewnym systemem, który pomaga zrozumieć siebie samego na chwilę, poradzić sobie doraźnie ze swoimi problemami, ale mnie nie przemienia. Dopiero dopuszczenie Jezusa za swój "stół", sprawia prawdziwą przemianę. Jezus siedzi za stołem, a razem z Nim grzesznicy i tzw. margines społeczny. Pytanie, czy ja się dosiądę, czy mam w sobie potrzebę bycia przez Niego uleczonym? Przyszedł do chorych, nie do mocarzy, którym nic nie dolega. Jak już raz, w szczerości, siądziesz z grzesznikami i marginesem do stołu, to więcej nie będziesz ich wykluczał i piętnował.
W tej Ewangelii pojawiło się pytanie, które często my zadajemy: dlaczego mamy otwierać się na innych, dlaczego mamy uczyć się pozytywnego myślenia o innych, których nierzadko nazywamy złymi? W Ewangelii pobożni (jak my) ludzie zadają pytanie: dlaczego On jada z grzesznikami?
To problem ciągle aktualny. Wiecie, że jednym z najczęstszych zdań na kolędzie jest to: a nasi sąsiedzi, to was nie przyjmą oni są niewierzący. Księża bardzo często, w swoim gronie, bardzo miło mówią o ludziach mocno związanych z Kościołem, potrafią usprawiedliwiać ich słabości, gorzej nam idzie z tymi spoza Kościoła.
Nieustannie grozi nam identyfikacja tylko z „naszymi”, otaczanie się tymi, którzy nas utwierdzają, są tacy jak my. I choć to wypływa z naszej natury, to jednak Jezus uczy czegoś na przekór – bycia z tymi, którzy są inni, nie zasługują, są grzeszni – mówiąc krótko. Księża i wierzący siedzą w swoim gronie, to nawet nie jest złe, ale bardzo często przeciwko tym, którzy są spoza Kościoła, albo rozumieją ten Kościół inaczej. Wtedy włącza się nam – księżom i innym wierzącym – chore poczucie walki o wartości i Boga. Tak naprawdę chodzi tylko o stary problem: „dlaczego On jada z grzesznikami”? On z nimi jadał, bo wiedział, miał nadzieję, że podejście z miłością, wejście do ich świata (tym jest wspólny posiłek) jest szansą na pozyskanie ich dla Ojca.
Gdy oglądam zdjęcia z różnych imprez kościelnych, często mnie bawią. Najpierw liturgia: blisko ołtarza są zawsze najważniejsi, dalej cała ‘reszta’. Zazwyczaj później jest posiłek i historia się powtarza, przy jednym stole duchowieństwo, a przy innych cała reszta. To się zdarza nawet na wielkich wigiliach z ubogimi, jest stół z proboszczem, biskupem, wokół świta i gdzieś dalej ubodzy. Jeść z grzesznikami, nie z swoimi – to jest sposób Jezusa. Bardzo trudny, bo łamiący moją naturalną potrzebę poczucia bezpieczeństwa, którą ładnie ubieram w szatki religijności. Nasza wiara albo stanie się zamieszkaniem z Jezusem, zmieni nasze myślenie, sposób życia, albo umrzemy sami, smutni, ciągle goniący za czymś, a tak naprawdę nigdy tego nie osiągnąwszy.
Takie jest życie, albo podzielimy z innymi, albo będziemy umierać jak wielu w naszej parafii i mieście – samotnie, pozamykanych z obawy, nie przed uchodźcami, ale swoimi – sąsiadami, a często nawet przed rodziną. Módlmy się, by Jezus zmienił nasze serce, ale wcześniej byśmy tej zmiany naprawdę zapragnęli. On chce miłosierdzia, nie ofiary, tego miłosierdzia, które sami najpierw dostaliśmy od Boga. Tylko, że to miłosierdzie ma być dane innym, szczególnie tym, z nie naszego stołu.
Dzisiejsza Ewangelia nie jest po to, by znaleźć jakichś faryzeuszy i im tą Ewangelią po oczach polecieć, że Pan Jezus to jest z nami - grzesznikami, a nie z nimi - faryzeuszami. Jakby się dobrze przyjrzeć sobie samemu, to zobaczymy w sobie i grzesznika i sprawiedliwego faryzeusza.
Grzesznik, to najpierw ktoś, kto zaczął się bać Boga. Robienie złych rzeczy, mówienie i myślenie złych rzeczy jest konsekwencją lęku przed Bogiem.
A Jezus przychodzi do celnika Mateusza, do jego intymnej przestrzeni, której nie pokazuje każdemu. Jezus z nim ucztuje, jest blisko, pokazuje mu swoją miłość, nie prawo, sąd czy sprawiedliwość. W ten sposób Mateusz przekonuje się, że nie musi się Go bać.
Słowo: Mt 9, 9-13