Grzegorz Kramer SJ
Jezus mówi w Ewangelii (Łk 12, 49-53), że przyszedł rzucić ogień na ziemię...
Rzucić ogień to nic innego jak obudzić w nas życie na nowo, we wszystkich jego przejawach, bo ogień trawi wszystko, nie tylko wybrane przez nas miejsca. Od najprostszych spraw, takich jak nawyki żywieniowe czy higieniczne, aż do potrzeb duchowych czy kulturowych. Lubimy, często nieświadomie, iść na skróty i nie męczyć się podejmując jakiekolwiek zmiany. Raz coś wypracowawszy, uważamy, że to jest dobre na całe życie, że to wystarczy. Z sentymentem wracamy do starych nawyków i sposobów myślenia, bo one już nic (z czasem) nas nie kosztują. Niebezpieczeństwo takiego sposobu życia polega na utracie odpowiedzi na podstawowe pytanie: „kim ja jestem?”. Tkwienie w starym wyuczonym schemacie sprawia, że przestajemy się rozwijać, budować strategie na kolejne dni i lata. Wychodzimy z założenia, że wszystko już znamy, więc po co się męczyć?
Jezus wie, że rozwój jest konieczny do tego, by żyć. Dlatego pragnie, by ogień został rzucony na ziemię, ogień, który niszczy, ale też jest bolesną szansą na rozpoczęcie czegoś całkowicie nowego. Owszem, na wcześniejszym doświadczeniu, ale nowego. Jeden z ważnych dla mnie jezuitów, po tym jak spalił mu się pokój, powiedział, że każdemu jezuicie powinno się coś takiego przydarzyć przynajmniej raz w życiu. Dzięki takim wydarzeniom można się uwolnić i oczyścić, by pójść dalej.
Ten rzucony ogień czy brak pokoju między ludźmi, to nic innego jak obraz tego, czego Bóg pragnie dla nas. On nie chce stagnacji dla naszego życia. Zderzenie się z przeciwnościami (ogień, konflikty) każe mi się określać, za czym, za Kim się opowiadam. Ciągle na nowo zadawać sobie pytanie; „czy jestem dalej wierny”?
To nie jest boskie „sprawdzam cię człowieku”. Bóg po to nas budzi, po to stawia nas w różnych „ogniowych” sprawach, które sprawiają brak pokoju w naszym życiu, żeby nam nieustannie przypominać, że jesteśmy Jego synami i córkami. Wszystkie nasze sprawy i relacje mogą ulec spaleniu i rozwaleniu, ale jedno, to, co jest fundamentem naszej tożsamości – dziecięctwo - nie ulegnie destrukcji. Wszystkie destrukcje mają mi tylko pomóc przypominać sobie nieustannie to jedno – jestem Jego dzieckiem.
Zobaczcie, kiedy mówimy o Sercu Jezusa, kiedy próbujemy to pokazać za pomocą obrazu, Jego Serce zawsze ma w sobie ogień. On płonie, z miłości i gorliwości, a kiedy płonie ogień nie da się spać, trzeba działać. To jest Bóg działający dla nas. I to działanie nazywamy miłosierdziem. Ale Jego Serce jest też przebite, bo tak bardzo nas ukochał, że pozwolił w to Serce wycelować i pozwolił na zrobienie w Nim dziury, a to sprawiło, że Jego Miłość rozlewa się jeszcze bardziej, wręcz w sposób niekontrolowany.