Grzegorz Kramer SJ
Wśród religijnych katolików, którzy mówią o sobie „obrońcy wiary”, furorę robią trzy fragmenty z Nowego Testamentu: o tym jak Jezus powyrzucał przekupniów ze świątyni, kiedy Jezus naucza, że nasza mowa ma być: TAK-TAK, NIE-NIE oraz fragment z Apokalipsy: „obyś był zimny albo gorący”.
Te fragmenciki, bo to naprawdę fragmenciki z całości, są często wykorzystywane do tego, by nimi walczyć z tzw. wrogami Kościoła, by dawać sobie mandat do wywalania ich z naszej kościelnej przestrzeni, by pokazywać im, jak bardzo mieszają w swoim myśleniu i mówieniu, i w końcu, by im walnąć między oczy ich letnością.
Kiedy wstępowałem do jezuitów, bardzo dużo, podobnie było w latach następnych, podczas formacji, słyszałem o tym, że chrześcijanin, a jezuita szczególnie, to ktoś, kto idzie do wszystkich. W ostatnich latach w Towarzystwie, a ostatnio również szerzej przez Franciszka, mówi się o wychodzeniu na granice. Niestety w praktyce znaczy to tyle, że słyszy się coś takiego: „owszem, idź na granice, do każdego człowieka, ale rób to w taki sposób, by nie było z tego kontrowersji i problemów”. Dziś można mieć problemy, przynajmniej na polskim odcinku Kościoła, za bratanie się z ludźmi niewierzącymi lub tymi z pogranicza. Dziś za rozmowę z nimi, wspólne zdjęcie można w Kościele dostać łatkę: liberała, zaprzańca wiary i podejrzanego. Dlatego wielu młodych księży i ewangelizatorów skupia się na swoich owcach. Nie chcą się narażać, bo przecież trudno żyje się we wspólnotach, w których patrzy się na człowieka z pogardliwym uśmieszkiem. Zastanawiacie się czasami nad tym, że nowa twarz w naszych kościołach to naprawdę jest dziś wydarzenie.
Papież Benedykt w przemówieniu do swojej kurii w grudniu 2009 roku, daje świetną interpretację fragmentu o wyrzuceniu przekupniów ze Świątyni jerozolimskiej. I jest to interpretacja kłopotliwa dla obrońców religii, o których wspomniałem. Papież przypomina, że owe stragany były rozstawione na placu, który nazywał się dziedzińcem pogan. Było to miejsce przeznaczone dla tych, którzy nie byli wierzącymi Izraelitami, ale mieli w sobie pragnienie Boga albo szukali Go po swojemu. Czytałem, że było ono bardzo duże, bo miało ok 1200 m2. Izraelici, choć wybudowali ten dziedziniec, to powiedzmy sobie szczerze, nie pałali szczególną miłością do „tych” ludzi. Myślę, że można nawet powiedzieć, że żal im było takiego miejsca dla „takich” ludzi. Stąd w czasie Paschy i wielkich świąt rozstawiali tam swoje kramy, zabierając im miejsce.
Kiedy Jezus zrobił sobie bicze ze sznurków, to nie wyrzucił z świątyni pogan, ale właśnie Żydów. On zawalczył o to, by przywrócić dziedziniec celowi, do którego miał służyć - poszukiwaniom Boga i modlitwie wszystkich narodów.
Może czas zobaczyć, że jest nas coraz mniej, bo wywaliliśmy z naszych kościołów i Kościoła dziedzińce pogan. Uznaliśmy kontakt z nimi za zbędny, niebezpieczny, bo lepiej nam paść samych siebie w Kościele, która staje się twierdzą, którą - w naszym mniemaniu - trzeba strzec. Postawiliśmy osiłków fizycznych i intelektualnych i żyjemy narracją, że na zewnątrz jest zło, a tylko tu jest dobro. Żydzi, których Pan Jezus dziś wywala robili na zabraniu poganom miejsca świetne interesy. Może my też je robimy. Może nie ma z tego pieniędzy, ale jest spokój, nie trzeba się wysilać, bo dopóki jesteśmy w swoim sosie, to nikt nam nie zadaje trudnych pytań. Mamy swoje definicje i rytuały. Bronimy ich, bo one nam dają święty spokój, ale my mówimy, że bronimy Boga.
Kościół jest dziś jak starsza osoba. Zajmuje się sobą, pilnuje swoich wizyt lekarskich, przyjmowania pastylek, pilnuje swoich miejsc siedzących i wspomina stare dzieje. Papież Franciszek od kliku lat przypomina nam, choć już go nie słuchamy, że Kościół to „szpital polowy”, do szpitala polowego nie przyjmuje się tylko „swoich”, ale każdego kto potrzebuje pomocy. Szpital polowy to nie jest klinika z Leśnej Góry, ale miejsce brudne, działające na granicy bezpieczeństwa i niekomfortowe.
A gdyby dziś Jezus wyszedł z tabernakulum zrobił sobie bicz ze sznurków i zaczął nas wyrzucać, mówiąc: coście uczynili z Domu mojego Ojca? No właśnie co zrobiliśmy? Czy jest tu miejsce dla nas - wierzących i pogan szukających czy już tylko przystań dla nas - tłustych duchowych owiec?
Zobaczcie, że ci, których nazywamy poganami już nawet nie chcą tutaj zaglądać, już się nawet nami nie interesują. Jasne, my mamy na to śpiewkę: to zsekularyzowany świat, który nie chce Boga. Mówimy to i myjemy rączki. Bierzemy znów Ciało Jezusa, jemy i wracamy do naszego wyrzucania ich ze świątyni, do naszego mówienia o ich grzechach i o tym, że nie kochają Boga. Jakbyśmy my tak bardzo Go kochali...