Grzegorz Kramer SJ
·
Dziś Jezus pyta retorycznie o to, czy pasterze pójdzie za jedną owcą by ją odnaleźć.
Od kilku lat bardzo utożsamiam się z tym myśleniem Boga. Nie, że ja chodzę szukać tej jednej, ale że ja jestem tą jedną. To nie jest i nie był jakiś jednorazowy akt, który Jezus wykonał, by mnie nawrócić. To jest raczej „sposób na życie”, który obejmuje nie tylko wyselekcjonowana ze mnie duchowość, ale całe moje życie. Moją duszę, serce, ciało, to kim i jaki jestem, moje relacje i myślenie. W tym jest wszystko, co we mnie dobre i piękne, ale i mój grzech, moje choroby i depresja. Na każdym poziomie czuję, że się gubię i potrzebuję odnalezienia, a to z kolei to nie jest jakieś silne przeżycie.
W chrześcijaństwie używamy określenia: „jestem grzesznikiem”. Nie chodzi tu przecież o to, o robi wielu z nas, że szuka w sobie wielkich grzechów za każdym razem, nie chodzi o przekonanie, że się jest niegodnym Boga, a tylko częste bieganie do spowiedzi i głośne uderzanie w swoje piersi sprawia, że na chwilę jesteśmy godni, by za chwilę powtórzyć cały ten rytuał. Taki schemat byłby dla człowieka bardzo poniżający, a z Boga robiłby wielkiego sadystę, który bawi się naszym upokorzeniem. Chodzi o coś bardziej subtelnego. Gdy uznaję siebie jako grzesznika, to bardziej mówię sobie (i innym), że potrzebuję nie tyle Zbawiciela, bo Jezus mnie już zbawił, ale Tego, którego Zbawiciel obiecał: Parakleta. Potrzebuję Towarzysza, Adwokata, Kogoś, kto mnie nie zostawia, a jest silniejszy ode mnie. I Kogoś, Kto broni mnie przed oskarżeniami, które paraliżują moją zdolność do kochania siebie i innych.
Chrześcijaństwo to nie rytuały, zaświadczenia, sformalizowane sakramenty, to nie publiczne dysputy, kto bardziej zasługuje na miano chrześcijanina, a kto nie. To, coś bardzo osobistego, co dzieje się z dala od wzroku innych, w tym momencie, kiedy Pasterz odnajduje owieczkę, bierze ją na ramiona, przytula do Swojego Serca, całuje jej mordkę i dopiero wtedy się odwraca i niesie ją do stada. Nie każe jej (poganiając ją) iść na własnych nogach. On ją przynosi.
Tak to ze mną jest każdego dnia. I już nie wyobrażam sobie, że może być inaczej. A wiecie, co jest najpiękniejsze w tym obrazie? Jest taki krótki momencik, kiedy owca jest przytulona do Jego Serca, nie widzi Owczarni, nie widzi nic. Jakby na ułamek sekundy zostało jej oszczędzone oglądanie tego, co ją rani na co dzień.