Grzegorz Kramer SJ
W moim życiu jest mnóstwo hałasu: ludzie, muzyka, Internet, media, czasem już gubię się w tym harmidrze. Niby wiem, że to wszystko można wyłączyć, a jednak jest różnie. I właśnie w takim mętliku bardzo lubię pójść do konfesjonału. Zostawić to wszystko i wejść z Nim, w INNY (?) świat, w którym mogę zostawić cały ten szum i posłuchać historii ludzi, którzy próbują do Niego wracać. Łapię wtedy dystans, bo okazuje się, że to wszystko, co dzieje się w tym całym hałasie i ruchu, choć bardzo ważne i dobre, staje się niczym w porównaniu z Nim. Spada do rangi środka, nie celu - porządkuje się.
Myślę, że każdy z nas ma swoje święte Miasto, taką rzeczywistość, która nie tyle jest ucieczką od codzienności, ale jest wejściem w istotę tego, czym naprawdę jest życie. To może być bardzo intymne bycie z małżonkiem, rozmowa z drugim człowiekiem, który jest „mój”, to może być spotkanie z pacjentem, czytanie książki, ale przede wszystkim to jest Eucharystia i modlitwa. Odejście od wszystkiego, po to by spotkać Boga.
Jezus wysyła po dwóch. Myślę, że to nie jest tylko kwestia tego, że w dwóch jest raźniej, potrzebujemy drugiego człowieka. Drugi człowiek, we wspólnym zadaniu jest też dobrą szkołą siebie samego i pokory. Łatwo „gwiazdorzyć”, kiedy się jest samemu. Drugi uczy prawdziwego, codziennego dialogu, odkrywania swoich słabości i mobilizuje do pracy.
Potrzebujemy współpracy innych, od poziomu codziennych, prozaicznych spraw, gdzie opieramy się na pomocy i pracy innych ludzi (sklepy, komunikacja itp.) do naszych osobistych relacji i zadań. Jezus wysyłając ich po dwóch doskonale wiedział, jakie jest ludzkie serce. Wiedział, że choć jest często egoistyczne, tak naprawdę potrzebuje, by mieć do kogo otworzyć gębę.
Wysyła nas w drużynie. Wiesz, kto jest twoją drużyną? Nie szukaj ludzi, których sobie dobierasz. Jezus wysłał apostołów po tym jak sam ich dobrał. Zobacz wkoło ciebie, kogo tobie dobiera, nie kogo ty chcesz. Był świadomy tego, że wysyła ich na wojnę. Głoszenie Ewangelii, mówienie o Bogu to jest wojna. To nie jest klasyczne nauczanie wiedzy czy technik o tym, jak lepiej żyć. To jest głoszenie Słowa, które stało się Ciałem – Jezusa. To jest wojna ze złym duchem. Nie z drugim człowiekiem, bo człowiekowi mamy głosić Ewangelię. Nie można pomylić go z wrogiem. Głoszenie Zmartwychwstałego Pana to nie jest katecheza w przedszkolu z dzieciakami. To jest, jak mówi ten tekst, wyrzucanie złych duchów i uzdrawianie chorych. Jeśli to się nie dzieje w naszym życiu, trzeba się pytać siebie samego i tych, z którymi jestem posłany, o to, czy głosimy Jezusa, czy siebie?
Po to nas Jezus zabiera w miejsca ciche i oderwane od codziennego zgiełku, byśmy później poszli z powrotem do tych miejsc z Dobrą Nowiną. Jeśli będziemy chcieli od razu wyjść, to pójdziemy na wojnę, ale to nie będzie wojna o Niego, ale o siebie. O swoje wartości, o swoje poczucie bezpieczeństwa. Bez osobistego spotkania z Panem, każde nasze głoszenie będzie walką z człowiekiem, który myśli inaczej, a nie z diabłem, który jest prawdziwym przeciwnikiem.
Nie dziw się, kiedy cię nie przyjmą. On to przewidział. Owszem, dał możliwość strząśnięcia pyłu z nóg, ale zauważ, że Ewangelista nie odnotował takiego przypadku, wręcz przeciwnie, zanotował to, że oni robili cuda. A więc najpierw zrób cud, a dopiero później (ewentualnie) zabieraj się za strząsanie pyłu z nóg.