Grzegorz Kramer SJ
Narodziny Jana to jest historia pełna dramatu, jak nasze życie. Analogicznie, jak życiu Zachariasza i Elżbiety coś wydawało się już niemożliwe, tak i w naszym życiu to, co wydaje się czasem, może stale, nie do rozwiązania, może się zmienić. Rozwiązanie przyszło w momencie najmniej spodziewanym, w momencie, w którym stracili już nadzieję. To jest dobra nowina dla nas, każdy moment jest dobry na to, by Bóg zadziałał. Kiedy wejdzie się w prawdziwą relację z Bogiem, to wszystko staje się już mało przewidywalne.
W życie pobożnych ludzi, w ich konkretny problem – brak potomstwa, wchodzi posłaniec Boga i oznajmia, po ludzku dość dziwną wiadomość, że będą rodzicami. I bynajmniej nie są, na nasze szczęście, ludźmi, którzy po usłyszeniu wiadomości, przyjmują ją bez zająknięcia. Możemy się odnaleźć w ich wątpliwościach. Jeśli, nie wprost z tym samym problemem, to w wielu innych naszych niemocach.
Napiszę teraz zdanie, którego nie lubię, ale gdy czytam dzisiejszą Ewangelię, widzę, jak jest prawdziwe. Tak naprawdę, nie ma rzeczy niemożliwych, ale są sprawy wyglądające na niemożliwe. A nawet jeśli te sprawy nie rozwiązują się tak jakbyśmy chcieli, to warto otworzyć oczy i zobaczyć, że - rzeczywistość nawet trudną - można odczytywać jako wyzwanie.
I jeszcze historia z nadaniem imienia Janowi, historia jego ojca – Zachariasza. Myślę, że to dobry obraz tego, że chrześcijaństwo ma być, czymś, co potrafi postawić na swoim, co nie boi się zerwać ze schematem, który mówi „zawsze tak było”. A jaki jest tego rezultat? Radość. Człowiek, który nie boi się być sobą, nie boi się sprzeciwić swojemu wewnętrznemu i zewnętrznemu schematowi, potrafi się cieszyć, co więcej, zaraża tą radością innych.