Grzegorz Kramer SJ
Po raz kolejny Jezus pokazuje, że jest zdeterminowany i się nie boi. Jest niezrozumiany i odrzucony. Ta sytuacja jest częścią wydarzeń, które rozpoczęły się w synagodze, w Nazarecie. Po przeczytaniu kawałka z Izajasza, który Jezus adaptuje do siebie, pokazuje swoim znajomym program na swoje życie. Nie przyjęli tego, co im powiedział, w głowach się im to nie mieściło. A przecież zaoferował im życie, w którym Bóg przychodzi z wolnością. Pokazał im, że od kiedy Mesjasz pojawił się na ziemi – idzie nowe. Jego ziomkowie woleli zostać w starych, utartych schematach. Woleli swoją wewnętrzną niewolę. Podobnie, jak przed wiekami nie przyjęli Eliasza, który przyszedł wyzwolić ludzi od fałszywych bożków. Jezus mocno im dosolił. Dziś też tak się dzieje, kiedy wierzący ludzie, skostniali w swoim myśleniu, że znają Boga, nie chcą świeżości. Tak się dzieje zawsze z nami, kiedy idziemy na modlitwę i wiemy lepiej, co Bóg powinien.
Ta Ewangelia jest też o tym, jak wielką wolnością jesteśmy obdarzeni. Możemy Boga odrzucić, możemy tak bardzo zgorszyć się Dobrą Nowiną, że postanowimy w taki czy inny sposób zabić Boga. To wcale nie musi być akt apostazji, popełniona aborcja, życie bez ślubu, czy zgoda na związki homoseksualne, czy kwestia gender. Rzecz jest bardziej subtelna. To, co doprowadziło do sytuacji z Ewangelii, to kwestia tego, że Jezus zaoferował im życie ryzykowne. My robimy wszystko, podobnie jak oni, by to ryzyko zredukować do minimum. I tak, jak oni uznali, że trzeba się Jezusa radykalnie pozbyć, bo przecież burzy ich społeczny porządek (racjonalizacja), tak my żyjemy w czasach, w których nadużywamy słowa „odpowiedzialność”, która stała się dobrym wytrychem do tego, by nie wchodzić w ryzyko.
Niepodjęcie ryzyka skończy się jak epizod w Nazarecie. Jezus przejdzie obok nas i pójdzie swoją drogą, a my będziemy się dalej utwierdzać w przekonaniu, że „nic się nie stało”.
Zobaczcie, że można spojrzeć na ten fragment w odniesieniu do siebie samego. Ja mogę być dla siebie prorokiem, czyli człowiekiem, który próbuje żyć Słowem, sobie obwieszczać Dobrą Nowinę, próbować wskrzesić nadzieję, a zarazem nie przyjmować tego. Jest w człowieku taka przestrzeń, która jest destrukcyjna dla samego siebie, przestrzeń, która siebie nie lubi, swojego życia i nie chce dostrzegać w sobie Boga. Jest w nas taka przestrzeń, która lekceważy w sobie dobro i dobry głos, który nieustannie podpowiada nam, co i jak zrobić by życie było twórcze. Ile to już razy zabijaliśmy w sobie proroka, bo uznaliśmy, że wiemy lepiej? Ile razy lekceważyliśmy w sobie głos, który pchał nas do twórczego wyjścia z swojego smutku? Unosiliśmy się gniewem na swój wewnętrzny głos, który pcha nas do życia i próbujemy go zepchnąć ze skały cynizmu, tego, że my wiemy lepiej, że "się nie da". Wolimy szukać skomplikowanych rozwiązań, wolimy pojechać na pielgrzymkę na koniec świata, poszukać jakiegoś super mówcy, uzdrowiciela, nie chcąc zauważyć, że Słowo mówi w nas, że Duch modli się w nas.
(Łk 4, 24-30)