Grzegorz Kramer SJ
Dzisiejsza Ewangelia i historia Wojciecha pokazują bardzo pocieszającą sprawę. Mianowicie to, że nie ma takich sytuacji w życiu, które by je przekreślały czy sprawiały, że można by o nim powiedzieć – przegrałem je. Znajdujemy w nich też potwierdzenie tego, że nie należy mylić błogosławieństwa Bożego z powodzeniem i pomyślnością. Po ludzku Wojciech poniósł porażkę. Nie powiodło mu się ani w biskupstwie, ani w życiu zakonnym, ani w pracy misyjnej. Zwycięstwo i prawdziwa siła nie biorą się z brawury. One, często, są owocem przeżycia czegoś, co moglibyśmy nazwać załamaniem, trudnym doświadczeniem. Właśnie do momentu przeżycia takiej sytuacji granicznej nasze życie kręci się wokół nas i naszych potrzeb. Człowiekowi, który nie przeszedł takiej sytuacji, mówiąc językiem Ewangelii, nie pozwolił na obumarcie swojego ziarna, takiemu człowiekowi wydaje się, że jeśli nie spełnią się jego potrzeby, to skończy się jego życie, jego życie będzie przegrane.
Kluczem życia Wojciecha i tej Ewangelii oraz drugiego czytania jest ryzyko. Każdy kto zaryzykuje swoje życie, aż do możliwości stracenia swojego życia, ten odniesie sukces. Każdy, kto kurczowo będzie chciał zachować swoje życie straci je. Może niekoniecznie fizycznie, ale poprzez ciągłe niezadowolenie, sfrustrowanie. To są ci, spośród nas, którzy przez wiele lat tkwią w czymś, co można by zmienić trudną, ryzykowną decyzją. To są ci ludzie, którzy od lat mówią o fatum nad swoim życiem, że wszyscy się na nich uwzięli. Kiedyś tam wymyślili sobie, jak według nich ma szczęście wyglądać i teraz, po latach, kiedy wizja się nie zgadza z rzeczywistością są smutni i mają poczucie przegranej. Parę razy Jezus w Ewangelii mówi o pomnażaniu talentów, pieniędzy, o tym, że aby mieć (życie), trzeba stracić (życie). A my bardzo często z Ewangelii próbujemy zrobić taki przytułek dla połamańców, dla zakompleksionych, dla tych, którzy boja się wychodzić ze swojego lęku, bo już tak dobrze im w nim jest. Ile razy słyszałem, że matka woli utrzymywać syna pijaka, narkomana, bo „przecież ojcze jestem chrześcijanką”. Nie, to nie jest chrześcijaństwo. To strach przed zaryzykowaniem. Takich przykładów z naszego podwórka jest sporo.
Świętowanie Wojciecha, ma sens tylko wtedy, kiedy zapragniemy stracić swoje życie, by je znów odzyskać. Każdy, kto nie chce się zgodzić na logikę obumarłego ziarna, nie tylko w kwestii życia wiecznego, ale także naszych relacji, pieniędzy, codzienności, ten daleko jest od Królestwa Bożego. A przecież Jezus przyszedł dać nam życie i to życie w obfitości. Więc warto inaczej popatrzeć na swoje tragedie i straty. Bo zawsze możemy narzekać, ale przeżywać coś trudnego w kluczu, że to nie jest ostatnie słowo – to jest prawdziwe zwycięstwo. I na koniec zostawiam pierwsze czytanie, z jego zdaniem „nie wasza to sprawa znać czasy i miejsca”. Jakby Jezus im powiedział: macie zadanie, więc nie zajmujcie się byleczym. Macie misję, więc za nią się weźcie, a nie zajmujcie się błahostkami, którymi wszyscy się zajmują. Ta misja, to pokazywanie, że z Jezusem się da, że można mieć radość, że można mieć cel i siłę do pokonywania swoich słabości, kompleksów, po prostu do dobrego życia. Trzeba nam dziś znów zadecydować w jednej sprawie. Zajmujesz się drobnostkami, czy chcesz iść na misję? Misja to nic innego jak świadectwo. Jeśli ktoś twierdzi, że się nie da, to niech wspomni na św. Wojciecha, który zginął za brak poprawności politycznej, za urażenie uczuć religijnych pogan, bo odprawił Mszę na świętym gaju pogan.
Oczywiście trzeba rozróżnić między przeżywaniem trudnych momentów życiowych, w których wydarzyło się coś złego: choroby, śmierć bliskich, trudności finansowe, od naszego malkontenctwa, które dla wielu z nas stało się życiową drogą.
Słowo: J 12, 24-26